Czasem łatwo o nieporozumienie. Jeszcze łatwiej wówczas o totalne zawiedzenie. Nastawiona na fascynującą opowieść o podróżniczce w czasie, zachęcona tajemnicą kamiennego kręgu, jego magicznym oddziaływaniom, sięgnęłam po pozycję, która okazała się być niczym więcej, jak mało emocjonującym… romansidłem.
Zanim zaczęłam czytać „Obcą” Diany Gabaldon, skusiłam się na pierwszy odcinek serialu „Outlander”, który zrealizowano na podstawie powieści. I tu włączyła się pierwsza czerwona lampka – nawet nie skończyłam go oglądać, tak bardzo byłam znudzona. Odczekałam jednak jakiś czas i sięgnęłam po literacki pierwowzór, mając przy tym nadzieję, że sprawdzi się w tym przypadku formułka „książka lepsza niż film”. I rzeczywiście.
Przez pewien czas, gdy autorka wprowadzała w szkocki klimat, gdy „krążyła” wokół zagadkowych kamieni, dawnych wierzeń, legend (i tylko wtedy, niestety), dałam się wciągnąć w historię.
Niejasne siły umożliwiające podróż w czasie – moim zdaniem miały największy, ale jakże niewykorzystany potencjał w tej historii. Można było wciągnąć czytelnika w totalnie niezrozumiały, a przy tym niezwykle pasjonujący świat, zmusić go do zastanowienia: czy rzeczywiście istnieje jakaś energia, o której nie wiemy, a która w najmniej oczekiwanych momentach budzi się i atakuje, zmieniając nasze myślenie o istniejącym świecie, zmieniając nasze życie? Czytelnik lubi być zaskakiwany, oszukiwany w sposób wiarygodny – poddający w wątpliwość nawet najbardziej oczywiste fakty. Tym bardziej w powieści z półki „fantastyka historyczna”.
Jestem bardzo, ale to bardzo zawiedziona. Przeczytałam tę książkę do końca, licząc na to, że coś mnie jednak w końcu przekona. Niestety, nie doczekałam się. A wszystko przez główną bohaterkę i jej osiemnastowiecznego ukochanego… Tak, tak, to właśnie oni byli najsłabszym ogniwem całej fabuły. Claire Randall i Jamie Fraser – o jakże obrzydliwa to para. No mówię Wam, totalnie nie rozumiałam ich poczynań, dialogów, dziwnych poglądów, myśli… A jak zaczynały się sceny miłosne z ich udziałem, to już w ogóle robiło mi się niedobrze. A przecież wcale nie musiało tak być! Może i nie jestem fanką romansów, ale prawdziwie rodzących się, dojrzewających uczuć – owszem (również od strony cielesnej). Wszystko zależy od tego, jak dani bohaterowie zostaną poprowadzeni. Liczy się konsekwencja, pewne uzasadnienie dla pojawiających się zdarzeń. A w „Obcej” wszystko działo się na „już”. Zabrakło rozwoju, nie mówiąc już o samym kiełkowaniu…
PODAM DALEJ
Niestety, ale nie jest to książka, którą będę polecać. Być może (a raczej na pewno) są osoby, które lubią tego typu historie, mnie jednak one nie przekonują. Kto wie, może w kolejnych tomach akcja nabierze rozpędu i zacznie się dopiero dziać, ale nie chcę gdybać. Pierwsza część mnie nie zachęciła, toteż z chęcią PODAM JĄ DALEJ.
Jeżeli jest ktoś zainteresowany moim egzemplarzem „Obcej”, to bardzo proszę o komentarze poniżej. Jeżeli zbierze się przynajmniej 10 osób, to spośród nich wybiorę osobę, do której ona powędruje. Macie czas do 27 czerwca 2015 r. (włącznie).
Bo to jest najlepsze, że każdy ma prawo do własnej opinii, do własnych upodobań – ktoś z Was może być (w przeciwieństwie do mnie) bardzo zadowolony z posiadania tej pozycji. Bo – jakby na to nie patrzeć – piękne rzeczy dzieją się w kulturze :)
AKTUALIZACJA:
Mimo niewielkiego zainteresowania danym tytułem (chyba dosyć skutecznie zniechęciłam potencjalnych czytelników ;)), książka trafia do Agnieszki Wyzuj. Dzięki i powodzenia!
PS. Podziel się opinią, jak już będziesz po :)