Mówią, że jazz nie jest dla wszystkich. Twierdzą, że jest trudny, niezrozumiały.
A ja się pytam – co tu jest do rozumienia? Muzykę trzeba czuć (bez względu na rodzaj). Najlepiej całym sobą, wówczas wiadomo, że ma się do czynienia z czymś absolutnie wyjątkowym. Nie zawsze jest to jednak możliwe. Nie zawsze udaje się trafić na muzykę bliską naszej duszy, naszej wrażliwości. Takiej muzyki trzeba szukać. Takich muzyków, którzy czują podobnie, trzeba szukać. Dlatego coś Wam teraz powiem: jazz jest dla wszystkich (tak samo, jak każda inna dobra muzyka), jednak z małym zastrzeżeniem. Dla wszystkich tych, którym proste akordy i przewidywalne melodie przestają wystarczać. Dla osób poszukujących nowych doznań, nowych emocji. Dla tych, którzy naprawdę chcą muzyki słuchać.
Tak było ze mną. Bo chciałam poczuć coś więcej.
Marcin Wasilewski Trio w Jazz Club Papaja
Pisałam Wam ostatnio o niesamowitym miejscu w Ełku (dla przypomnienia klikamy: TUTAJ), w którym odbywają się jeszcze bardziej niesamowite koncerty. I tak, piątkowy wieczór 26 czerwca br. spędziłam w Jazz Club Papaja, upajając się dźwiękami tworzonymi przez fenomenalnych, światowych (a jak!) muzyków: Marcina Wasilewskiego (fortepian), Sławomira Kurkiewicza (kontrabas) i Michała Miśkiewicza (perkusja). Ach, cóż to był za wieczór! Panowie pięknie zagrali, co rusz zaskakując, a jeszcze bardziej zwodząc publiczność (Michał Miśkiewicz – mistrz świata – wiedział, co robić, by skupiać na sobie uwagę :)). Obserwowałam, jak się komunikują między sobą, jak świetnie wyczuwają intencje solistów, jak się wzajemnie słuchają. Choć pewnie nie powinnam się temu dziwić, skoro grają ze sobą już ponad 20 lat (w życiu bym nie powiedziała!). Chapeau bas!
Znacie to uczucie, te tzw. „ciarki”? Mam nadzieję, że tak. :) Ale ja Wam powiem, że w trakcie tego koncertu czułam coś o wiele więcej niż tylko dreszcze na ciele – ja czułam, jak ta muzyka przeze mnie przenika. Dosłownie czułam ją w sobie. Oszołomiona, poruszona, zachwycona bez reszty. Marcin Wasilewski powiedział mi po koncercie, że takie odczuwanie/przeżywanie muzyki jest czymś wyjątkowym, że nie każdy tak potrafi, nie każdemu jest to dane. Myślę sobie, że to kwestia nastawienia i pewnych oczekiwań. A przede wszystkim otwarcia się na nowe.
„Spark Of Life” to najnowsza płyta Tria, nagrana z udziałem Joakima Mildera (saksofon). Mam ją już od jakiegoś czasu (kupiona w Empiku za jedyne – uwaga – 20 zł!) i zasłuchuję się w niej z wielką przyjemnością. Tym przyjemniej było usłyszeć ją na żywo, będąc przy tym świadkiem poniekąd procesu ponownego tworzenia danych utworów – wszak w muzyce improwizowanej – co oczywiste – nigdy nie gra się 1:1. Są podstawowe akordy, przewodni temat, ale dziać się mogą rzeczy różne, za każdym razem inne. I to jest chyba w tej muzyce najpiękniejsze.
Tak bardzo warto. Poznajcie, posłuchajcie, dajcie się przekonać, odkryjcie nieznane – toż to najlepsza zabawa. :)
Tylko uważajcie – dobra muzyka uzależnia i im dalej, tym chce się coraz więcej. ;)