Książka ta swoją premierę miała w styczniu 2022 roku i mniej więcej od tego czasu leżała na moim regale, grzecznie czekając na swoją kolej. Doczekała się. Rok później. Niby długo, ale tak sobie myślę, że nie mogło być chyba lepiej, bo – będąc już po lekturze – nie będę musiała cierpieć katuszy, czekając na jej kontynuację – wszak ta już niedługo. Nie przedłużając, oto przed Wami powieść, z którą musicie się zapoznać. Powtarzam: MUSICIE. Oto „Łabędź”.
Akcja rozpoczyna się w roku 2000, gdzie poznajemy ciekawą postać starszej pani, wiodącej spokojne życie w Krakowie, która z powodu pewnych dość niespodziewanych okoliczności czuje, że musi wrócić pamięcią do swojej przeszłości i opowiedzieć o niej, a ściślej mówiąc o pewnej osobie z nią związanej, zgodnie z prawdą. Bo inni muszą poznać PRAWDĘ.
Anna Łabędź i Gustaw Guderian
I wówczas przechodzimy do podbydgoskiego Fordonu w czasach międzywojnia, gdzie poznajemy główną bohaterkę, młodziutką, aspirującą do bycia pielęgniarką, Annę Łabędź. Jest to postać, z którą polubiłam się od samego początku: charakterna, choć bardzo czuła względem swoich najbliższych, lojalna, znająca swoją wartość i pewna swej przyszłości. Nie bała się ciężkiej pracy, tak fizycznej, jak i umysłowej, i w gruncie rzeczy w obu sferach bardzo dobrze sobie radziła. W planach miała naukę w warszawskiej szkole pielęgniarskiej, ale zanim to miało nastąpić, musiała znaleźć pracę, by nieco dorobić, w związku z czym zatrudniła się w miejscowej kawiarni, w której – uwaga – poznała szykownego Gustawa Guderiana… Niemca. No właśnie, Niemca. I w tym cały szkopuł, jeśli chodzi o te czasy. Bo ona była Polką, a on Niemcem.
Sylwia Trojanowska wspaniale przedstawiła dość szybko rozwijającą się relację między tymi dwojga. Nie czułam zażenowania (co wcale nie jest takie oczywiste przy lekturze co poniektórych współczesnych powieści), tylko przyspieszone bicie serca przy tak świetnie wykreowanych przez autorkę „nielegalnych” spotkaniach Łabędziówny z Guderianem (wiecie, nie wszystko wprost i na wyrost). Siłą rzeczy chciałam, żeby byli razem, totalnie wczułam się w ich historię (a to już mówi samo za siebie), tak bardzo im kibicowałam, nie wiedząc, jaki w gruncie rzeczy czeka ich los. A wiecie, jakie to były czasy. Tuż przed wojną. Nastroje pełne coraz większej nienawiści względem innych narodowości (zarówno wśród krewnych Anny, jak i Gustawa), zrodzone z obawy o życie swoje i najbliższych, zrodzone w imię własnego kraju… Zrodzone, bo już ponoć nie dało się inaczej. Trudne czasy pod każdym względem. Co więc miały począć osoby, których zdawała się łączyć miłość, choć powinna nienawiść?
To trzeba przeczytać!
„Łabędź” to historia, która pochłania bez reszty. Ciężko jest odłożyć książkę, nie przeczytawszy jej do końca. Autorka stworzyła bardzo interesującą fabułę, niezwykle wiarygodną, i cudownie autentycznie zarysowane postaci. W trakcie czytania ma się wrażenie, jakby to były rzeczywiste wspomnienia, że tak się mogło wydarzyć (choć, co warto dodać, pewne tragiczne historie były oparte na faktycznych wydarzeniach z tego okresu). Szczerze mówiąc ciężko mi się przyczepić do czegokolwiek. Nie zamierzam. Polecam za to po stokroć. Czytajcie, nie zawiedziecie się. A ja już wyczekuję drugiej części, której premiera już 8 lutego. Jak dobrze, że tak niewiele czekania przede mną.
TUTAJ KUPICIE KSIĄŻKĘ W DOBREJ CENIE*
Za mój egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.