Kiedy zobaczyłam zapowiedź spotkania autorskiego z tą artystką (a było to już jakiś czas temu), wiedziałam, że nie mogę go przegapić. I nie dlatego, że jestem jakąś wielką fanką. Nie jestem, przyznaję. Ale trudno, żebym była, skoro nigdy tak naprawdę nie zainteresowałam się jej twórczością. Po prostu teraz, intuicyjnie, czułam, że muszę tam być, że warto. Że będzie to ciekawe doświadczenie. Z tego samego powodu zaczęłam czytać książkę jej autorstwa o jakże nietuzinkowym tytule: „Naku*wiam zen”.
Jakie są moje wrażenia, tak o książce, jak i spotkaniu? O tym poniżej.

Spotkanie autorskie z Marią Peszek w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Zofii Nasierowskiej w Ełku

Spotkanie odbyło się 9 grudnia w ramach „trasy piernikowej”, byłam wówczas w połowie lektury. Tak, jak przewidywałam – przyszło wówczas do biblioteki całkiem sporo ludzi. Ale co się w sumie dziwić, Maria Peszek jest znaną artystką – aktorką, wokalistką, autorką tekstów, performerką – a swoją osobowością przyciąga niczym magnes. Przeze mnie kojarzona głównie za sprawą muzyki i jak by nie patrzeć – też dałam się przyciągnąć.

Nie pamiętam, jak długo trwało spotkanie, ale minęło bardzo szybko, chyba nawet za szybko. Rozmowę z Marią Peszek prowadziła Iwona Adeszko, dyrektor MBP w Ełku i widać było, jak wielką sympatią darzy swoją gościnię, jak bardzo ją podziwia. Były zachwyty nad piórem autorki, porównania do Schulza, prośby o dalsze teksty. A sama autorka okazała się ciepłą, dowcipną i – jak mi się wydaje – bardzo szczerą i uczciwą w swych wypowiedziach. Otwartą, w pewnych kwestiach nawet bardzo, ale jasno stawiającą granicę w momentach, gdy uważała to za konieczne (np. przy pytaniach dotyczących jej relacji z „niepubliczną” mamą).

Spotkanie zakończyło się podpisywaniem przez Marię Peszek książek. Ja również nie omieszkałam ustawić się w kolejkę po autograf oraz – jak się później okazało – „firmowego” pierniczka. Co jednak najważniejsze, wróciłam do domu, wiedząc, że czym prędzej muszę dokończyć czytanie książki.

Naku*wiam zen

Ze strony wydawnictwa: Kiedy Maria w kryzysie życiowym i twórczym przychodzi do Jana po pomoc, ten nagle ma zawał i prawie umiera. Zanim umrze, dobrze byłoby jednak dowiedzieć się kilku rzeczy… Szczera do bólu, porywająca książka o nieszablonowej relacji dwojga wybitnych artystów, którzy są także ojcem i córką. Zderza się w niej absurd i powaga, euforia i rozpacz, rzeczy święte i puszczanie bąków. Jest też o przyzwoitości w sztuce i w życiu. I o wolności.

O wolności chyba przede wszystkim. Takie odebrałam wrażenie. O wolności w byciu tym, kim chce się być. O dążeniu do tej wolności, o trudach z nią związanych, ale i o tym, że nie zawsze się da, tak w 100%, choć zawsze warto próbować. O poszukiwaniu w tym wszystkim siebie. I nie da się ukryć, iż w dużej mierze jest to swoista (auto)biografia Jana Peszka. Wszak wszystko, o co pyta Maria, dotyczy w jakimś aspekcie życia jej ojca, a dalej – siłą rzeczy – jej samej. I muszę przyznać, że postać Jana Peszka w tej książce, jego wypowiedzi, filozofia życia, wszystko to, co próbował przekazać swojej córce, było absolutnie wyjątkowe. Zachwycałam się każdym słowem. I nie dziwę się wcale, dlaczego Maria Peszek szukała u niego i w nim odpowiedzi…

naku*wiam zen

Ta książka wciąga. Wyróżnia się na tle innych nie tylko ze względu na tytuł. Rozmowa, którą autorka prowadziła z ojcem przez kilka lat, a która w październiku tego roku ujrzała światło dzienne, budzi we mnie swego rodzaju podziw. Choć niektórych może szokować, co też mnie nie dziwi. Nie każdy potrafi tak rozmawiać. Nie każdy ma w sobie odwagę, by zadawać takie pytania. Sztuką jest zbudowanie takiej relacji z własnym rodzicem. I choć nie każdy taką relację rozumie – nie musi.

Bez względu na to, czy jesteście fanami Marii Peszek czy nie – przeczytajcie książkę „Naku*wiam zen”. Zdecydowanie warto.
Ja zaś zamierzam nadrobić inne zaległości z Marią Peszek związane, mowa w pierwszej kolejności o serialu „Królowa” na Netflixie, widzieliście?

Za mój egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

Bo piękne rzeczy dzieją się w kulturze
i warto się nimi dzielić.
*tzw. link afiliacyjny, czyli dla Was to bez różnicy (cena taka sama), a ja mogę zyskać niewielki procent od sprzedaży, za co z góry dziękuję.