W pierwszym wpisie z cyklu Przeczytałam – polecam opowiedziałam Wam o wyjątkowej, wręcz poetyckiej prozie z oferty wydawnictwa Latarnia. Tym razem napiszę o swoich wrażeniach po przeczytaniu 3 lipcowo-sierpniowych, a więc jeszcze letnich premier od wydawnictwa Czarna Owca. Z racji, że pojawiły się we wpisie akurat tego cyklu, nie powinniście mieć wątpliwości co do tego, że będę Wam je szczerze polecać. Poniżej sprawdźcie dlaczego.
Przeczytałam – polecam
Czarne Liście – Maja Wolny
Na początku była okładka. Tak, przyznaję, to właśnie ona jako pierwsza zwróciła moją uwagę (ale to raczej dosyć częste zjawisko, dlatego warto, by wydawnictwa dbały nie tylko o jakość treści swoich książek, ale również o ich piękną oprawę – to się sprzedaje!). Czarno-biały portret kobiety z aparatem i jakże tajemniczym spojrzeniem przemówił do mnie wystarczająco, bym zechciała po daną pozycję sięgnąć. Wówczas dowiedziałam się znacznie więcej, niż mogłabym się tego spodziewać.
Przede wszystkim kobieta z okładki nie jest postacią przypadkową. To Julia Pirotte (1908-2000), postać autentyczna, polska fotografka, fotoreporterka, żydówka (co nie jest bez znaczenia), a także jedna z dwóch głównych bohaterek powieści. Drugą z nich jest Weronika Czerny, postać zmyślona, badaczka stosunków polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej. Jedna i druga nigdy się ze sobą nie spotkały, żyły w całkiem innych czasach, niemniej, jak się później miało okazać, wiele je (tak bohaterki, jak i notabene owe czasy) w gruncie rzeczy łączyło.
Spoiwem łączącym (nawet jeśli tylko pośrednio) ich historie był na pewno tzw. pogrom kielecki, który miał miejsce 4 lipca 1946 roku. Wydarzenie okrutne, bardzo smutne, o którym wszyscy woleliby raczej zapomnieć… Maja Wolny w swojej powieści bardzo skutecznie jednak udowadnia, że o pewnych rzeczach nie da się, a nawet nie powinno się zapomnieć. Co się stało, już się nie odstanie, nie można się tego wyrzec.
Czy zaginięcie córki Weroniki w przeddzień uroczystości upamiętniającej ofiary tego pogromu również może mieć z tym związek?
Bardzo dobra historia! Przejmująca, wiele mówiąca o ludzkich charakterach. Świetnie opowiedziana! Maja Wolny idealnie połączyła wszystkie wątki, sprawnie poruszając się w czasie między historią Julii (lata 30-40 XX w.) a Weroniki (rok 2011), a może między historią ich obu? Bardzo polecam!
Tajemnice Amy Snow – Tracy Rees
To kolejna pozycja, którą bardzo dobrze się czytało. Aczkolwiek już tak bardzo nie zachwyciła. Ale podobała mi się. I myślę, że jeżeli macie ochotę na coś „niezobowiązującego”, to ta książka jest dla Was.
To, co spodobało mi się już na wstępie, to czasy, w których dana powieść została osadzona. Epoka wiktoriańska – jakże przeze mnie lubiana! Na co jednak muszę zwrócić uwagę – autorka książki jedynie przeniosła nas i siebie do tych czasów (wszak jest pisarką współczesną), a więc mogła je jedynie odtworzyć i da się to wyczuć. Bądź co bądź, książki, które wówczas naprawdę powstały, mają w sobie ten niepowtarzalny i nie do podrobienia klimat, sposób prowadzenia narracji, język… Ale nie marudzę :) Jest dobrze.
Tracy Rees otrzymała dzięki tej debiutanckiej powieści pierwszą nagrodę w konkursie „Search for a Bestseller” (organizowanym przez popularny w Wielkiej Brytanii klub książki The Richard and Judy Book Club). A to już na pewno jakaś zachęta :) W książce opowiada o pewnej porzuconej dziewczynce, która zostaje odnaleziona i przygarnięta przez dziedziczkę rodu Venneway (kolejny kaprys spełniony, mimo że bardzo niechętnie, przez jej rodziców).
Lata mijały. Amy Snow (jak owa porzucona dziewczynka została nazwana przez swoją wybawicielkę, Aurelię) dorastała na dworze, wśród służby, ale i u boku starszej o kilka lat, ukochanej przyjaciółki. Niestety, Aurelia umiera w młodym wieku, a Amy zmuszona jest opuścić dwór, na którym się wychowała. Ale…
… Aurelia zostawia dla niej list. A wraz z nim tajemnicę (jak ja uwielbiam takie zagadki!), którą Amy ma za zadanie odkryć. Czeka ją podróż po Anglii, która już na zawsze odmieni jej życie.
I gdyby tylko autorka tak szybko nie ujawniła pewnej wskazówki, gdybym tak szybko się nie domyśliła… W każdym razie polecam.
Sieroce pociągi – Christina Baker Kline
W przypadku tej pozycji najbardziej zaintrygowało mnie wykorzystane przez autorkę autentyczne zjawisko tzw. „sierocych pociągów”. Przyznaję, nie wiedziałam zbyt wiele na ich temat. Szczerze powiedziawszy chyba w ogóle nic o nich wcześniej nie wiedziałam. A jak się później okazało, na początku XX wieku tysiące (!) samotnych dzieci wywożono tymi pociągami z Nowego Jorku (gdzie nie było dla nich miejsca, jedzenia itd.) na farmy Środkowego Zachodu. Jedna z głównych bohaterek wykreowanych przez autorkę, Vivian Daly (choć w trakcie czytania poznacie również inne jej imiona), była właśnie takim dzieckiem.
Fabuła książki, podobnie jak w przypadku „Czarnych liści”, rozgrywa się w dwóch przestrzeniach czasowych (lata 20-40 XX w. oraz rok 2011 – brzmi znajomo? :)). Vivian Daly pojawia się w jednej i drugiej. Jak można się domyślić, tak jako dziecko, nastolatka, jak również, już znacznie później, jako sędziwa kobieta. I tutaj pojawia się druga bohaterka, siedemnastoletnia Molly Ayer, która zostaje przyłapana na kradzieży i w związku z tym czeka ją praca społeczna – właśnie w domu Vivian…
Christina Baker Kline opowiedziała piękną, choć nieco smutną historię, którą zdecydowanie warto poznać. Płynna narracja, świetnie wykreowane postaci. O poczuciu przynależności, tak upragnionym, tak wytęsknionym, do którego w gruncie rzeczy każdy z nas przecież dąży i nikt z nas nie chciałby zostać go pozbawionym. Bardzo polecam!