Kolejny wpis w ramach cyklu: PRZECZYTAŁAM – POLECAM (książki zebrane).
Tytuły, które przeczytałam i chciałabym Wam polecić, a o których nie powstały osobne wpisy. Wraz z tytułami – moje krótkie OCHY i ACHY na ich temat. Nie przedłużając…

Przeczytałam – polecam

Kobiety z Vardø – Kiran Millwood Hargrave, Znak Literanova

Kiedy dostałam propozycję zrecenzowania tej książki, od razu wiedziałam, że nie mogę odmówić. Wystarczyło, że przeczytałam tych kilka zdań z opisu wydawcy:

Kobiety z Vardø to oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o mieszkankach maleńkiej wyspy na północy Norwegii, gdzie 91 osób zostało spalonych na stosie za czary i obcowanie z szatanem, gdzie mężczyźni urządzili polowanie na kobiety, a największym i najczęściej jedynym grzechem było posiadanie własnego zdania i silnego charakteru.

Nie dość, że fabuła oparta na faktach, to jeszcze to polowanie na „czarownice”. No wiedziałam, że to książka dla mnie i… nie pomyliłam się!

Rzecz (a raczej jej początek) miała miejsce w wigilię 1617 roku, kiedy to niemal wszyscy mężczyźni z wyspy Vardø zostali pochłonięci przez morze. Kobiety – ich żony, córki, siostry… zostały zdane na siebie. I jak to się zazwyczaj wówczas dzieje, nawet one podzieliły się w tej jakże istotnej kwestii „co dalej?”. Jedne chciały (i nie wyobrażały sobie, aby mogło być inaczej) czekać na ratunek ze strony okolicznych mężczyzn (bo kobiecie przecież nie przystoi pewnych rzeczy robić, bo to mężczyźni są od „zbawiania świata”), inne zaś zamierzały wziąć sprawy w swoje ręce i m.in. samodzielnie postarać się o dostawę jedzenia, wypływając na łowy. I mogłoby się to nawet udać (ta samowystarczalność/poleganie na sobie i innych kobietach), gdyby nie fakt, że pewnym osobom to najzwyczajniej nie mieściło się w głowach.

I właśnie wtedy wkroczył on – słynny tropiciel zła i bezbożności, bezlitosny łowca czarownic – komisarz Absalom Cornet. Jak się zapewne domyślacie, to nie mogło przynieść niczego dobrego. A na pewno nie dla tych kobiet, które jakkolwiek same chciały decydować o swoim losie. A w życiu! Takie to tylko do wody albo na stos! I tak, kobiety z Vardø zostały osądzone za swoje „winy”. Za winy, o które – o zgrozo – tak naprawdę do dziś cały czas walczymy: wolność i równość…

Ta książka wciąga swoim przejmującym klimatem. Niby to fikcja, a jednak oparta na prawdziwych wydarzeniach. Niby tak bardzo odległa w czasie, a jednak przerażająco aktualna. Sama od zawsze starałam się być jak najbardziej niezależna, nie znosiłam, gdy ktokolwiek próbował mi mówić, co mam robić, dlatego tak bardzo rozumiem i tak blisko mi do bohaterek takich jak choćby Kirsten (postać drugoplanowa), z którą od początku wiedziano, że będą kłopoty…
Co się zaś tyczy Maren i Ursy (najważniejszych w tej powieści) – one zdawały się kroczyć po drodze swoistego przebudzenia i tym ciekawsze było poznawanie dalszych ich losów oraz wszystkich wydarzeń, większych czy mniejszych tragedii i historii osób z nimi związanych.

Warto.

TUTAJ znajdziecie dobrą ofertę.

Miała umrzeć – Ewa Przydryga, Muza

Nie czytałam wcześniej niczego spod jej pióra, w gruncie rzeczy nie kojarzyłam autorki, przyznaję. Niemniej w pewnym momencie, pośród wszystkich innych propozycji czytelniczych, to właśnie najnowsza powieść Ewy Przydrygi zwróciła moją uwagę. I jakże się cieszę, że po raz kolejny zaufałam swojej intuicji. „Miała umrzeć” okazała się bowiem powieścią absolutnie rewelacyjną!

Historia opowiedziana jest dwutorowo. Z jednej strony mamy koniec lat 90. i grupę nastolatków, na czele której stoi Ada – dziewczyna „z problemami”, szukająca swojego miejsca, swojej tożsamości, pewności, że coś znaczy. Razem z przyjaciółmi grają w ekstremalne zadania. Na tyle ekstremalne, że pewnej nocy ginie człowiek. Wówczas dochodzi do jeszcze gorszych tragedii…

No i mamy rok 2019 oraz główną bohaterkę – Lenę, osieroconą w dzieciństwie, stale zmagającą się ze swoimi lękami czy zbyt realistycznymi koszmarami, artystkę. Kiedy ta spotyka na swoim wernisażu człowieka przebranego za klauna(!), który na dodatek zdaje się dość dobrze ją znać, ona zaczyna zadawać pytania i szukać odpowiedzi na wszystkie wątpliwości, które zaczynają się w niej pojawiać – choć w gruncie rzeczy były w niej od dawna, tyle że niewypowiedziane.

Prawda nie należy do najsłodszych – mówiąc bardzo delikatnie. Ale Lena się nie poddaje i trzyma się decyzji, że czas najwyższy uporać się z własnymi demonami. Poznanie własnej historii wymaga od niej odwagi, zaczyna się robić coraz bardziej niebezpiecznie. Ale ona jest nieustępliwa i nie zraża się, co bardzo mi się podoba.

Historia niezwykle ciekawa, świetnie napisana, trzymająca w napięciu. Bohaterowie i ich dialogi – „żywe”. A zakończenie? Zupełnie się takiego nie spodziewałam! Takie thrillery lubię i takie będę polecać!

Warto.

TUTAJ znajdziecie dobrą ofertę.

przeczytałam - polecam

Prosta sprawa – Wojciech Chmielarz, Marginesy

„Prosta sprawa” to kolejna (właściwie to druga) książka Wojciecha Chmielarza, po którą z wielką przyjemnością i z jeszcze większym zaciekawieniem sięgnęłam niedługo po przeczytaniu „Wyrwy”. Tę pierwszą, choć nie pisałam o niej na blogu, czytało mi się bardzo dobrze, toteż wątpiłam, by z kolejną mogło być inaczej. I nie myliłam się. Co więcej, może i nawet czytało mi się ją jeszcze lepiej niż poprzednią…? Jakby nie patrzeć i do jakich wniosków by nie dojść, jedno jest pewne – Chmielarz potrafi pisać i robi to naprawdę bardzo dobrze! Nie bez przyczyny nazywany jest mistrzem kryminału!

Za powstanie „Prostej sprawy” można – jakby to nie zabrzmiało – dziękować koronawirusowi. Bo to właśnie przez zamknięcie nas w domach autor postanowił dać swoim czytelnikom trochę radochy i zaczął pisać tę historię oraz udostępniać ją w odcinkach na swoim profilu na Facebooku. Temat chwycił, dzięki czemu, tak zupełnie upraszczając, zyskaliśmy ów pełnowymiarowy „towar”.

Jak na powieść sensacyjną przystało – dzieje się. Jest mafia jeleniogórska, której skradziono kasę. Trwają poszukiwania złodzieja, zwanego Prostym. Szuka go jednak ktoś jeszcze – tajemniczy przyjaciel, który, mówiąc krótko, choć pewnie nieco enigmatycznie, zna się na robocie. Pojawia się ni stąd ni zowąd, po czym robi takiego zamieszania w okolicy, że najrozsądniej byłoby wiać i nigdy więcej się w Karkonoszach nie pokazywać. Ale nieee, on postanowił odnaleźć Prostego, bo przecież musi oddać mu kasę, musi spłacić swój dług… No co tu dużo mówić: polubiłam gościa. :)

Oj nie ma nudy w tej „Prostej sprawie”, oj nie ma. A to, co może i zapewne Was zaskoczy podczas lektury, to zażyłość, jaka jest między tym szukającym, jak i tym poszukiwanym przyjacielem. Uwierzcie mi, nie spodziewacie się tego, jak bliscy są sobie i dlaczego.

Naprawdę warto po tę książkę sięgnąć. Ja już czekam na kontynuację – bo z tego, co wiem i co mnie cieszy – takowa się pojawi.

Warto.

TUTAJ znajdziecie dobrą ofertę.
Bo piękne rzeczy dzieją się w kulturze (i warto się nimi dzielić).