Jojo Moyes skradła moje serce wiele lat temu, znaną już chyba wszystkim (również dzięki ekranizacji) książką „Zanim się pojawiłeś”. Jeszcze wiele innych pozycji jej autorstwa przede mną, ale po lekturze tej ostatniej tylko się utwierdziłam w przekonaniu, że to jedynie kwestia czasu, gdy po nie sięgnę. Tak, „We wspólnym rytmie” to kolejny tytuł, który mnie zachwycił. Choć zapowiadało się zupełnie inaczej.

We wspólnym rytmie

Nigdy nie miałam bzika na punkcie koni. Owszem, uważam, że są pięknymi, bardzo dostojnymi zwierzętami, jednak nigdy nie miałam okazji, by tak naprawdę się do nich zbliżyć, poznać, a co za tym idzie – pokochać. Kiedy więc zaczęłam czytać najnowszą powieść Moyes (najnowszą, jeśli chodzi o polskie wydanie, bo książka jest z 2009 roku), w której już na pierwszych stronach to właśnie konie zdawały się wieść prym, niekoniecznie byłam tym zachwycona. Szczegółowe opisy na temat pozycji, figur (jak zwał, tak zwał), jakie konie potrafią zrobić (itp. itd.) nie były dla mnie czymś fascynującym. Nie pomagały wciągnąć się w historię. Szczerze mówiąc, po przeczytaniu kilkudziesięciu stron bałam się, że ta książka to będzie jednak wielkie rozczarowanie. Niemniej nie traciłam nadziei. A że nie mam w zwyczaju „porzucania” książek, czytałam dalej, czekając aż w końcu coś między nami zaiskrzy. No i zaiskrzyło.

Przypadkowe, nic nie znaczące spotkanie – a może jednak coś więcej?

Jojo Moyes opowiedziała historię dwóch rodzin (o dość skomplikowanej sytuacji), skupiając się przede wszystkim na płci żeńskiej. Natasha, dotkliwie porzucona przez swojego męża, skupiła się na karierze, stała się kobietą całkowicie niezależną i z pozorów bardzo pewną siebie, pewną swoich pragnień, choć w gruncie rzeczy bardzo rozgoryczoną i wściekłą na to, co ją spotkało. 14-letnia Sarah, wychowywana przez dziadka (matka porzuciła ją, gdy była jeszcze malutka, babcia zmarła kilka lat później), podzieliła jego wielką pasję do koni, poza którymi nie liczyło się dla niej praktycznie nic. Dziadek i konie to było całe jej życie, nie miała i nie chciała nic więcej. A mimo to ktoś chyba uznał, że i to należy jej odebrać… Drogi kobiety i dziewczynki zetknęły się ze sobą w niezbyt przychylnych okolicznościach. Jak się później okazało, ich spotkanie i dalsza znajomość miały przeogromny, zasadniczy wręcz wpływ na życie ich obu. Wiele się jednak musiało wydarzyć – niekoniecznie dobrych rzeczy. Niemałą rolę odegrał w tym wszystkim również Mac (mąż Natashy). Czekała ich wszystkich długa podróż, a brak zaufania do siebie nawzajem wcale jej nie ułatwiał.

To właśnie to, zdawałoby się, że przypadkowe i nic nie znaczące spotkanie głównych bohaterek skupiło na sobie moją uwagę. I tak już było do ostatniej strony. Wiedziałam, że ta znajomość (mimo że trudna) będzie kluczowa dla rozwoju fabuły. Uwielbiam, gdy ten dość często stosowany zabieg pojawia się w literaturze – gdy zupełnie sobie obce osoby, ze swoimi własnymi historiami, smutkami, radościami, ni stąd, ni zowąd zaczynają odgrywać – choć z początku niezbyt świadomie – najważniejsze role w życiu tej drugiej osoby. Bywa, że to zetknięcie się dróg jest jak przekleństwo, choć zdarza się również, że staje się prawdziwym wybawieniem.

we wspólnym rytmie
we wspólnym rytmie

A gdyby tak jednak zaufać

„We wspólnym rytmie” to książka o zaufaniu, bez którego nie da się stworzyć dobrej relacji. Zaufanie do drugiego człowieka to podstawa. Wiem jednak, jak łatwo jest je stracić. Wystarczy, że skrzywdzi nas jedna osoba, a kolejne będą za nią pokutować. Nie dajemy sobie szansy na szczęście. Nie pozwalamy innym, by nam to szczęście pomogli tworzyć. Przestajemy wierzyć, że może być inaczej, lepiej. Wówczas dzieje się coraz gorzej. Podobnie jak w przypadku Natashy i Sary. A gdyby tak jednak sobie zaufać? Zaryzykować? Może powstałoby z tego coś dobrego?

Jojo Moyes to świetna pisarka. Umie opowiadać tak, że chce się słuchać (czytać, znaczy się). Wie, jak przekazać emocje, jak wywołać je u czytelnika. Mam wrażenie, że wszystko jest u niej dokładnie przemyślane, przeanalizowane. Bohaterowie są bardzo autentyczni. Ich dialogi, wzajemne relacje. Ja w to wierzę. Ja w to wchodzę. I Wam radzę to samo!

Najlepsze oferty książki – TUTAJ
Bo piękne rzeczy dzieją się w kulturze (i warto się nimi dzielić).